top o serwisie o nas nasza podroz kontakt newsletter strona glowna www.honeymoonstory.net www.podrozposlubna.com
Relacje Moni i przybysza
Nasz blog o podróżach
Zobacz najnowszy wpis i inne ciekawostki oraz porady o podróżowaniu

czytaj więcej



Nasza książka "Goniąc marzenia" już jest w sprzedaży :)

Przeczytaj recenzję Marka Kamińskiego
Zdjęcia moni i przybysza
Zdjecia Moni i Przybysza Etap trasy / Galeria zdjęć:



KategorieWybierz kraj:



Jesteś
niezalogowany/a
Zaloguj

Poznaj relacje użytkowników
Relacje Moni i Przybysza
Głęboko w dżungli amazońskiej
Spływ Amazonką
W porcie rzecznym życie wrze cały czas. Port to duże słowo. Jest to po prostu zabłocony, gliniasty brzeg rzeki na skraju miasteczka. Rzeka jest bardzo szeroka, a woda brunatna, bardzo podobna do Mekongu w Laosie.

Dziesiątki, a może i setki tragarzy wyładowuje towar z ciężarówek, przenosi po błocie i drewnianych kłodach na statki. Noszą 50 kg worki z ryżem, przy czym każdy niesie po 2. Ładują ogromne deski i kawałki zardzewiałego złomu. Jest palące słońce, więc z każdego tragarza pot leje się litrami. Na naszą lanczię wjechało nowe, terenowe Suzuki, a tuż obok niego siłą wciągnięto stado krów. Cały czas wchodzą też ludzie. Wnoszą walizki, torby, pakunki i plecaki. Każdy przychodzi ze swoim hamakiem i pierwsze co robi, to go rozwiesza, rezerwując sobie tym samym miejsce. Dookoła w porcie są zbite byle jak z desek stragany. Można kupić obiad na ciepło, zimne przekąski, napoje i oczywiście zimne piwo.

... To są fragmenty naszych oryginalnych relacji z podróży. Na ich podstawie powstała książka Goniąc marzenia, czyli podróż poślubna dookoła świata Zapraszamy do lektury! :) ...

W dżungli
Na końcu drogi czekała na nas rzeka, dwa kanu i chatka leśniczych. W księdze leśniczych rejestrujących wszystkich turystów wchodzących i wychodzących z parku, doszukaliśmy się tylko 2 Polaków w przeciągu ostatnich kilku lat. Ale to nie istotne, mnie martwiły wtedy te kanu. Były to zwykłe dłubanki, na których trudno utrzymać równowagę. Mieliśmy spędzić w nich 4 dni, a ja już miałem doświadczenie z takimi kanu na Pacyfiku i wiedziałem, że to nie jest miejsce, w którym lubię przebywać.

Zapakowaliśmy toboły i siebie do kanu. Śmiesznie musieliśmy wyglądać niepewnie siedząc w środku. Na wszelki wypadek aparat i inne wartościowe rzeczy włożyliśmy do tzw. dry bagów, czyli toreb, które są bardzo szczelne, zachowując wszystko w środku suche, przynajmniej teoretycznie.

Pierwsze zaskoczenie mieliśmy, gdy na końcu do kanu wsiedli przewodnicy. Usiedli z pagajami z przodu. Na moją uwagę, czemu nie siadają normalnie z tyłu, odpowiedzieli, że w Europie pagajuje się z tyłu, a tutaj z przodu. Faktycznie widzieliśmy już gdzieś taki sposób. Ale zdecydowana większość poznanych przez nas społeczności pagajowała siedząc na końcu kanu. Przewodnicy okazali się oczywiście świetnymi wioślarzami. Nie tylko byli w stanie płynąć przez 12 godzin pod prąd niemal bez przerwy, ale również świetnie manewrowali kanu po wąskiej rzece.

Gorąco i parnie było niemiłosiernie. Co chwila padało, a dokładnie lało. Tylko przez 5 minut, ale tak intensywnie, że wszyscy byliśmy cali mokrzy. Głównym zajęciem Moni było wyszukiwanie pająków i tłuczenie ich klapkiem. Ja natomiast próbowałem ułożyć się jakoś w niewygodnym kanu. Płynęliśmy na początku z nurtem rzeki, więc nie musiałem pomagać w wiosłowaniu. Później jednak się nie obijałem.

Spędziliśmy w ten sposób 4 dni. To czas świetnej przygody na koniec naszej podróży. Oprócz mojej nieustannej walki z gorącem i niewygodą, a Moni z pająkami, podziwialiśmy przyrodę, z bliska oczywiście. Widzieliśmy leniwce, które faktycznie leniwie poruszają się na czubkach drzew jak jakieś pluszowe misiaki w kreskówce oglądanej w zwolnionym tempie. Obserwowaliśmy mnóstwo przedziwnych ptaków z żółtodziobymi tukanami i niebiesko – żółtymi, głośno skrzeczącymi papugami na czele. Różowe i szare delfiny rzeczne długie godziny towarzyszyły nam wynurzając się z głośnym pluskiem wody i sykiem wydmuchiwanego powietrza. W nocy szukaliśmy kajmanów, czyli amazońskich krokodyli. Klever złapał jednego i demonstrował metr od naszego łóżka. Podziwialiśmy wielką anakondę i kawałek dalej - zielonego kameleona, z odległości 2 metrów. Na koniec złowiliśmy piranie, które potem zjedliśmy ze smakiem.

Obozowaliśmy na kawałku w miarę suchej i niezarośniętej ziemi przy rzece. Jedną noc spaliśmy pod czarną folią rozłożoną na palach, a inne pod dachem z liści palmowych. Oprócz wspomnianych pająków o różnych rozmiarach, najnieprzyjemniejszym elementem dżungli są oczywiście różne inne insekty, latające i pełzające. Nigdy nie wiadomo co jest trujące, na przykład jedna niewielka czerwona niby zwykła mróweczka ugryzła Monię i strasznie bolało.

Lasy amazońskie wydają niesamowite dźwięki. Daleko od jakiejkolwiek drogi, lotniska i siedliska ludzkiego powinno być cicho. Tymczasem jest głośniej niż w mieszkaniu w mieście. Płynąc kanu cichutko bez słowa rano i wieczorem, czy też leżąc na karimacie pod moskitierą, cały czas słychać wielką orkiestrę – śpiewy i pogwizdywanie przeróżnych ptaków, groźne i głośne buczenie małp, które kojarzyło nam się z wyciem lwa, cykanie chrząszczy. Jedna mała żabka, którą uwieczniłem na zdjęciu jak się nadyma, potrafi zrobić więcej hałasu kumkając niż przejeżdżający autobus ulicą pod oknem w mieście. Udało nam się nawet usłyszeć ciche mruczenie pumy, przynajmniej tak zgodnie twierdzili obaj przewodnicy. A zupełnie kosmiczna była podróż nocą kanu, gdy leżąc patrzyliśmy na rozgwieżdżone niebo i poruszające się na jego tle drzewa. Słyszeliśmy delikatny plusk pagajów i muzykę żerującej nocą dżungli.

Nasi lokalni przewodnicy
Klever pracował 35 lat temu w słynnym, choć nieistniejącym już, biznesie kauczukowym. Chodził wtedy po dżungli i zbierał biały kauczuk z drzew podobnie jak robi się to u nas z żywicą, nacinając korę. Gdy opowiedziałem mu swój sen o pumie i nie mogłem zrozumieć jego interpretacji tego snu, to odgrywał scenki pokazując, o co mu chodzi jak w kalamburach. Według niego będę miał poważną utarczkę z kimś podstępnym. Nie wiedział czy jeszcze podczas podróży, w domu, czy w pracy. Ktokolwiek to jest, niech się strzeże, bo jestem ostrzeżony przez Klevera. Klever ma siódemkę dzieci. Ale mówi, że to mało, bo w Lagunas jedna pani ma 22, a 12 to norma. Poznaliśmy Klevera i jego rodzinę dość dobrze, spędzając u nich w domu wiele godzin. Żona Klevera robi najlepsze frytki na świecie. Choć to nie do końca jej zasługa, tylko amazońskiej odmiany ziemniaków. Są pyszne nawet bez soli.

...

Innym razem Klever stwierdził: „Rozumiem, że u was w zimie jest bardzo zimno i musicie się ciepło ubierać i ogrzewać mieszkania. W dużych miastach to łatwe, ale jak to jest w małych miejscowościach, gdzie nie ma prądu?”. Tłumaczyliśmy, że w Europie prąd jest wszędzie cały czas, nawet w małych miejscowościach. Zdziwiony pytał: „Czy w takim razie wszyscy mają klimatyzację?”. Odpowiadaliśmy, że w Polsce tak, ale tylko taką, która grzeje. Komentował wtedy bardzo trafnie, że w takim razie musimy zużywać mnóstwo energii.

Wracamy lanczią do cywilizacji
Wsiedliśmy o północy po ciemku na lanczię. Cały pokład zatłoczony był ludźmi, plątaniną rozwieszonych hamaków. Wszędzie walały się jakieś tobołki, na podłodze spały dzieci, poszczekiwały psy, gdakały kury, a raz na jakiś czas kwiczała leżąca piętro niżej świnia. Śmierdziało krowami, które umiejscowione były na dziobie lanczi, więc pęd powietrza razem z krowim zapachem wpadał na pokład. Wcisnęliśmy swoje hamaki między hamak młodej i ładnej Peruwianki, a hamak starej i być może kiedyś ładnej Peruwianki. Splątaliśmy nasze cztery plecaki i ruską torbę stalową linką, pospinaliśmy kłódkami, przywiązaliśmy do siebie i poszliśmy spać.

Słynne Iquitos
Iquitos, największe miasto na świecie, do którego nie da się dojechać samochodem. Można tu tylko przylecieć lub przypłynąć. Położone jest nad Amazonką w samym sercu puszczy Amazońskiej tuż obok tzw. potrójnej granicy peruwiańsko – brazylijsko – kolumbijskiej. Swoją sławę i bogactwo zawdzięcza wspomnianemu wcześniej przemysłowi, w którym na najniższym szczeblu brał udział Klever – kauczukowi. Tu w Iquitos osiedlili się baronowie kauczuku. To oni zbili wielkie fortuny i żyli tu w luksusie. Podobno sprowadzali luksusowe marmury i produkty z Europy do swoich posiadłości. Tak samo szybko jak powstał ten wielki biznes, potem momentalnie upadł. Najpierw gdy jeden przedsiębiorca przemycił sadzonki drzew kauczukowych do Azji i tam rozpoczął plantacje kauczuku, który było łatwiej zbierać na zorganizowanych plantacjach niż w głębokiej dżungli. Potem naturalny kauczuk zastąpiły wyroby syntetyczne i teraz chyba nikt już nie zbiera kauczuku w Amazonii.

Jeżeli ktoś przybywający do Iquitos spodziewa się podobnie jak my zobaczyć mistyczne miasto znane z filmów i książek, to pewnie będzie zawiedziony. Jest to ruchliwe, gwarne duże miasto. Poza kilkoma budynkami kolonialnymi z czasów kauczuku niewiele różni się od innych miast. Jednak sama świadomość historii Iquitos i położenie geograficzne sprawia, że jest to miejsce, którego nie można przegapić będąc w tej części świata.

Koniec podróży
Z Amazonii i Iquitos polecieliśmy do Brazylii. Ostatnie dni podróży spędziliśmy leniuchując na plaży i zwiedzając jedno z najsłynniejszych i najpiękniejszych miast na świecie – Rio de Janerio. Koniec podróży przyszedł szybko. Pozwiedzaliśmy Rio, kiblowaliśmy kilka godzin na lotnisku, potem kilkanaście niewygodnych godzin w samolocie i już wylądowaliśmy w Warszawie. Witaj rodzinko, cześć przyjaciołom. Jesteśmy cali, zdrowi i szczęśliwi. Ten etap podróży poślubnej jest zamknięty. Rozpoczynamy nowy...

Maj 2008
Zobacz zdjęcia z Amazonki>
kliknij tutaj

Przeczytaj nasz artykuł w miesięczniku "Jachting">
kliknij tutaj