top o serwisie o nas nasza podroz kontakt newsletter strona glowna www.honeymoonstory.net www.podrozposlubna.com
Relacje Moni i przybysza
Nasz blog o podróżach
Zobacz najnowszy wpis i inne ciekawostki oraz porady o podróżowaniu

czytaj więcej



Nasza książka "Goniąc marzenia" już jest w sprzedaży :)

Przeczytaj recenzję Marka Kamińskiego
Zdjęcia moni i przybysza
Zdjecia Moni i Przybysza Etap trasy / Galeria zdjęć:



KategorieWybierz kraj:



Jesteś
niezalogowany/a
Zaloguj

Poznaj relacje użytkowników
Relacje Moni i Przybysza
Północne Chile i droga do Peru
W drodze... i w drodze... i dla odmiany znowu w drodze...
Zastanawiam się, którą dziesiątkę godzin spędzamy właśnie w autobusie w ciągu ostatnich 10 dni. Prawdopodobnie siódmą lub ósmą, a godzin kiblowania na dworcach to już nie zliczymy. Nasza podróżnicza ciekawość znowu sprawia, że jeździmy w te i z powrotem, 10 godzin w te, a potem z powrotem.

Po raz pierwszy w tej podróży spieszymy się. W Peru, w Ayacuco są podobno najciekawsze obchody świąt wielkanocnych w Ameryce Płd. A to kilka tysięcy kilometrów przez pustynię i Andy. Ale nie możemy sobie odpuścić tej imprezy, bo kultura i lokalne festyny są najciekawsze. Wsiadamy więc z autobusu do autobusu.

... To są fragmenty naszych oryginalnych relacji z podróży. Na ich podstawie powstała książka Goniąc marzenia, czyli podróż poślubna dookoła świata Zapraszamy do lektury! :) ...

Gauczowskie rodeo
Znowu mieliśmy farta i po drodze trafiliśmy na świetną imprezę. Zebrała się cała społeczność lokalna, wszyscy gauczowie byli na pewno obecni, bo to lokalne eliminacje, zwycięzcy pojadą na ogólnokrajowy finał rodeo. Kultura gauczowska jest na prowincji bardzo silna. Niemal wszyscy prezentują się jak należy. Mają sombrera, poncza, kowbojki, koszule. Konie są odpowiednio osiodłane, gra muzyka. Startujący gauczowie trenują na padoku, stado krów zebrane w zagrodach pod trybuną. Są nie tylko młodzi, ale też już leciwi i z brzuszkami, choć na koniach bardzo szybcy i dynamiczni. Wszystko gotowe.

Zaczęło się. Okazało się, że to zupełnie inne rodeo niż do tej pory gdziekolwiek widzieliśmy. Są bardzo precyzyjnie określone zasady. Arena ma dziwny, owalny kształt i przedzielony jest w 2/3 półkolistym płotem. Wszyscy gauczowie siedzą nieruchomo na koniach z jednej strony tego płotu. A z drugiej dwóch gauczów zaczyna swój popis. Wypuszczona zostaje jedna krowa i gauczowie w parze mają w galopie ją odpowiednio prowadzić. Jeżdżą z nią w kółko biorąc ją w kleszcze, czyli pomiędzy konie. I tak w te i z powrotem. Na końcu każdego przejechanego półokręgu muszą odpowiednio krowę przygwoździć do ściany. Dostają za to punkty. I na pewno jednym to wychodzi lepiej, a drugim gorzej, bo raz na jakiś czas, w momencie dla nas niezrozumiałym, podnosi się ogromna wrzawa, gwizdy i wszyscy klaszczą. Nawet nas laików ta dynamiczna zabawa z krowami i końmi bardzo wciągnęła. Wszystko jest dość humanitarne i bezkrwawe, a zmęczona krowa zostaje na końcu odprowadzona do zagrody.

Wulkan...
Od przyjazdu do Ameryki ten wulkan stał sie dla nas symbolem. Symbolem chodzenia po górach. Mam dość poważnie uszkodzone kolano i druga część podróży w ogóle wisiała na włosku, bo przecież ciągle i dużo chodzimy. A chodzenie po górach wydawało się wykluczone. Podróżowanie po Ameryce Południowej to głównie ogromne i piękne Andy oraz dziesiątki, a może setki wulkanów. Wulkan Villarica był dla nas (i dla mojego kolana) zwieńczeniem patagońskich gór. Co prawda musze zaczynać rehabilitację prawie od nowa, ale było warto.

To bardzo fajne wejście, osiągalne praktycznie dla każdego (choć wielu nie dochodzi do końca ;) Jak określiła Monia nie było nudno, wiele się działo. Jest wjazd kolejką, wchodzenie pod górę normalną ścieżką, wspinaczka po lodzie w rakach i z czekanem, potem mozolne człapania pod górę po ostrych skałach i na końcu krater aktywnego i ziejącego dymem siarkowym wulkanu. Droga w dół wygląda zupełnie inaczej. Najpierw trudne zejście w dół po tych samych ostrych i obsuwających się spod stóp skałach. Ale potem jest największa atrakcja całego dnia. Wszyscy cieszą się jak dzieci i drą się na całe gardło z radości. Tutaj, gdzie wcześniej półtorej godziny wspinaliśmy się w rakach wypluwając płuca, teraz zejście w dół zajmuje nam 10 minut. A dokładnie zjazd, szybki zjazd na tyłkach. Tak, zasuwamy w dół na naszych tylnych częściach ciała hamując (ale lepiej nie) czekanem :) Na koniec, ostatni odcinek to łatwe zejście w dół w czarnym piachu wulkanicznym po kostki, a raczej do połowy łydek.



Pierwsza połowa marca 2008

PS Póki co i tak wolę siedzieć w tych cholernych autobusach niż za biurkiem ;)


Zobacz zdjęcia z rodeo
kliknij tutaj

Zobacz też zdjęcia z wulkanu Villaria i z Atacamy
kliknij tutaj

I przeczytaj relację oraz zobacz zdjęcia z Patagonii
kliknij tutaj